9 lipca 2019

Głosy po premierze Parii w reżyserii Grahama Vicka

Na platformie OperaVision można obejrzeć rejestrację Parii Stanisława Moniuszki w reżyserii Grahama Vicka. Spektakl zebrał niezwykle pochlebne recenzje.

O przedstawieniu pisała m.in. Aleksandra Kujawiak na portalu kultura.poznan.pl:

"Po raz pierwszy miałam szansę uczestniczyć w tak teatralnej operze. Korzystając ze środków teatru dramatycznego, Vick wniósł do opery życie, poruszenie inne niż to związane z muzyczną perfekcją. Nie do tego dążył, nie to było jego celem i słusznie, bo nie wyobrażam sobie tej nudy, gdyby prawie trzygodzinna Paria została wystawiona w sposób tradycyjny. Vick doskonale zdaje sobie sprawę z nieidealności, niezgrabności i pęknięć opery Moniuszki. A jednak potrafił zmobilizować świetnych solistów, orkiestrę i rzeszę wolontariuszy w ten wspólny pomysł, w operę przefiltrowaną przez zaangażowanie społeczne. I na każdym kroku dawało się odczuć, że to mocny zespół - począwszy od niezwykle zaangażowanych statystów, poprzez wspaniały chór, aż po orkiestrę pod dyrekcją Gabriela Chmury [...]".

Ukazała się także recenzja Stefana Drajewskiego na stronie Dwutygodnik.com:

"Graham Vick od kilkudziesięciu lat w praktyce realizuje program demokratyzacji opery jako gatunku. Każdego roku sięga po dzieło społecznie zaangażowane i realizuje je poza budynkiem teatralnym.

W jego przedstawieniach biorą udział, oprócz artystów zawodowych, statyści, wolontariusze i publiczność. W teatrze operowym Grahama Vicka publiczność traci ekskluzywny, operowy charakter. Nie jest biernym obserwatorem, który siedzi w wygodnym fotelu i przygląda się akcji scenicznej. Staje się uczestnikiem, a nawet współtwórcą spektaklu.

W poznańskiej realizacji Parii widz może się zidentyfikować z pariasami, wojownikami lub kapłanami i kapłankami. Widzi pot spływający z czoła śpiewaka i uświadamia sobie, że śpiewanie to ciężka fizyczna praca. Będąc w środku akcji scenicznej, odczuwa emocje wokalistów wręcz na poziomie dotyku. Bycie razem na tych samych zasadach podważa podział na artystów i widownię i pokazuje, że hinduska kastowość, dziewiętnastowieczna stanowość czy współczesna klasowość nie są dane raz na zawsze, że bycie w nich można przezwyciężyć.

Zaangażowana, a może raczej angażująca koncepcja teatru operowego, jaką zaproponował Vick w Parii, nie jest tanią publicystyką. To teatr momentami wręcz wysmakowany, w którym reżyser żongluje konwencjami (teatr uliczny, rytualny, filmy Boolywood, weryzm). Publiczność poznańska, wychowana na Festiwalu Teatralnym Malta, nie ma problemu z przeniesieniem widowiska do hali sportowej, zwłaszcza że realizatorzy ograli przestrzeń Areny bardzo interesująco".

Zachęcamy także do lektury recenzji autorstwa Magdy Jasińskiej z Polskiego Radia PiK:

Poznański eksperyment z Parią

Jedni uważają go za geniusza, inni za nobliwego pana – poczciwego kompozytora, któremu zabrakło po prostu siły przebicia. Stanisław Moniuszko mam takie wrażenie, cały czas niedoceniany, często powierzchownie odbierany twórca, który w świadomości publiczności zaistniał dzięki dwóm operom i nielicznym pieśniom. Dlaczego 200 lat po jego urodzinach tak niewiele o nim wiemy, mimo że nazywamy go "ojcem opery narodowej". Same sprzeczności i niekonsekwencja, ale widać tak to już jest z dbałością o naszych twórców.

W niedzielę 30 czerwca uczestniczyłam w spektakularnym przedsięwzięciu sceniczno – muzycznym, w wystawieniu, transmitowanym internetowo na cały świat. Paria, ostatnia opera Moniuszki, zabrzmiała w niecodziennych okolicznościach – bo w hali.

Libretto według tragedii Casimira Delavigne'a, napisał Jan Chęciński, który ograniczył liczbę aktów z pięciu do trzech. Akcja zgodnie z librettem rozgrywa się w Indiach ok. 1500 r. Kapłanka Neala musi wybrać pomiędzy świętym powołaniem a miłością do Idamora i wybiera oczywiście miłość. Do akcji wkracza jednak starzec, Dżares – jak się okazuje ojciec Idamora, który wzywa zebranych kapłanów, by go zabili, gdyż jest pariasem. Idamor broni swojego ojca i jako przedstawiciel najniższej kasty zostaje zabity przez arcykapłana Akebara, naczelnik kasty braminów. Neala odchodzi z Dżaresem, by dzielić jego los. Tak pokrótce można opowiedzieć całą historię opery. Trzeba przyznać, że muzycznie w samym zamyśle kompozytora mimo egzotycznej tematyki opera pozbawiona jest wschodniej stylizacji. To ostatnie dzieło Moniuszki napisane w 1869 roku, a więc 150 lat temu. Niektórzy twierdzą, że znajdziemy tu esencję Moniuszki. Pojawiają się nawiązania do stylu chopinowskiego, ale i słyszymy wpływy samego Ryszarda Wagnera. Dlaczego zatem do dziś, opera nie jest w stanie się przebić? Jaka tajemnica w niej tkwi, że tak rzadko jest wystawiana? W powojennej historii XX wieku pokazano ją zaledwie w sześciu realizacjach, a w XXI wieku zaledwie raz – w Szczecinie.

Na ekstrawagancję eksperymentalnej realizacji pozwolił sobie w Roku Moniuszkowskim Teatr Wielki w Poznaniu, który do reżyserii Parii zaprosił Grahama Vicka. Ten znany z oryginalnych wystawień brytyjski twórca po raz pierwszy pracował w Polsce. Jak sam mówi, w swojej pracy łączy dwa aspekty: artystyczną doskonałość opery z potrzebą przebywania bliżej ludzi. W tym przypadku bliżej już się nie dało. Vick zaprasza do swoich realizacji nie tylko artystów muzyków ale i wolontariuszy reprezentujących lokalne społeczności. Dla Grahama Vicka opera to pewien kod, który profesjonaliści czyli realizatorzy interpretują i udostępniają. Po tej wyjątkowej współpracy – chyba nie skłamię jak powiem, że wszyscy artyści byli pod ogromnym wrażeniem koncepcji i konsekwencji w jej realizacji. Paria to opowieść o podziałach, dyskryminacji, walce z fanatyzmem religijnym ale i głosząca sprzeciw wobec sztucznym normom. Vick bardzo lubi rozgrzebywać charaktery postaci i wgryzać się w nie.

To co się działo w hali Arena w Poznaniu można nazwać eksperymentem operowym, czy happeningiem, ale znajdą się i tacy, dla których to po prostu znakomite przedstawienie. Artyści mieszają się na płycie hali z publicznością, która mimo woli zostaje wciągnięta w akcję. Sama akcja rozgrywa się w różnych miejscach – na płycie, na trybunach, czy na małych rusztowaniach. To trudny spektakl szczególnie dla wykonawców bo są momenty kiedy niewiele słyszą i niewiele widzą, a przecież kontakt z dyrygentem jest nieodzowny. Bez nagłośnienia ich głosy są słyszalne w różnym natężeniu i w różnych proporcjach. Usytuowanie orkiestry na dwumetrowym podwyższeniu niestety nie daje efektu pełnego brzmienia, a rozproszenie śpiewaków po całej hali i wtopienie ich w publiczność nie zawsze przynosi pożądany efekt. W ogóle pomysł reżyserski chyba już w samym założeniu sprowadza muzykę na drugi plan. Zważywszy, że orkiestrę prowadził sam Gabriel Chmura, który z niejednego pieca muzycznego jadł chleb i współpracował z wieloma reżyserami na całym świecie, to aż dziw że przystał na taką koncepcję. Wychwalana uwertura niestety w ogóle nie zaistniała w świadomości odbiorcy, bo publiczność przemieszczała się po Arenie ocierając się o pariasów. Akcję Vick przeniósł z Indii do Polski i do czasów nam bardziej współczesnych. Dlaczego to zrobił? Nie do końca ten zabieg rozumiem. Trzeba natomiast przyznać, że dokonano znakomitego doboru śpiewaków. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Monika Mych – jako Neala. Mniej przekonujący postaciowo był dla mnie Idamor – Dominik Sutowicz, ale może sprawił to strój. Raz wyglądał jak piosenkarz z festiwalu w Kołobrzegu, innym razem jak odtwórca filmowej roli Rambo. Ewidentnie spektakl opierał się na Dżaresie – starcu – ojcu Idamora, który co prawda wkracza do akcji w akcie drugim, ale jest to postać kluczowa. Ta partia jakby została uszyta na miarę dla Mikołaja Zalasińskiego – barytona, który już miał okazję współpracować z Grahamem Vickiem. Kiedy zaczyna swoją arię łapie wyjątkowy kontakt z publicznością, która ma wręcz łzy w oczach. Czegóż może chcieć więcej artysta?

Paria to dzieło, które wyprzedza czasy Moniuszki – to fakt. Niesprawiedliwość społeczna, wykluczenie, to wszystko musiało mocno siedzieć w kompozytorze. Jak sobie z tymi rozterkami dał radę Graham Vick? Można powiedzieć, że po swojemu, podobne wydarzenia tworzy od 40 lat, jego spektakle odbywają się najczęściej poza teatrami operowymi. Miejsca, w których pracuje muszą go inspirować. Paria była dla niego operą kompletną. Jak budował ten spektakl? Bardzo świadomie i wnikliwie. Podzielił akcję i bohaterów na różne sekcje i światy. Kod operowy, który sam stworzył starał się poprzez wykonawców wytłumaczyć. Jego opery zawsze budzą wiele zainteresowania, emocji ale i kontrowersje.

Paria w poznańskiej Arenie mimo swojej wielkiej oryginalności nie jest spektaklem, który może wyprzeć tradycyjne realizacje z teatrów operowych, ale jednak taka przygoda może zachęcić zwykłego odbiorcę do odwiedzenia opery czy zainteresowania się innymi dziełami Moniuszki – a to już jest coś. Niejedni powiedzą że to sztuka dla sztuki, bo po co robić wielki spektakl w hali dla 300 osobowej publiczności?

Siedząc na parkiecie hali, wędrując za artystami, niemal ocierając się o nich zastanawiałam się czy nie lepiej było by, gdyby jednak użyć tradycyjnej przestrzeni robiąc ten spektakl na dużej scenie – w oddaleniu od widza – i nie mam na to dobrej odpowiedzi. Ale jedno jest pewne mimo obaw – na wieść czynnego uczestnictwa publiczności w spektaklu, nie żałuję że Parię miałam dosłownie na wyciągnięcie ręki. Po spektaklu zobaczyłam zarejestrowaną wersję transmitowaną internetowo i stwierdzam, że świetnie się to ogląda. Przedstawienie w obrazku jest spójne, kompletne a i muzyka nie jest potraktowana po macoszemu. I być może to był główny cel i powód takiej realizacji. Tych z Państwa, którzy nie mieli okazji być w hali Arena odsyłamy do retransmisji Parii na stronie OperaVision.

Magda Jasińska