20 sierpnia 2019
Recenzja Johna Allisona z poznańskiej Parii
We wrześniowym numerze magazynu "Opera" krytyk muzyczny John Allison, członek komitetu honorowego Roku Moniuszki, pisze w poznańskiej premierze Parii:
Ostatnia opera Moniuszki, Paria, nie do końca wpasowuje się w konwencjonalny obraz kompozytora jako ojca polskiej opery. Z drugiej strony jest to dzieło, którego tematyka sprawia, że ani nie trafia w gusty, ani też nie zniechęca publiczności. Jako że jest to jedyne dojrzałe dzieło Moniuszki, którego fabuła rozgrywa się poza terenami Polski, dziewiętnastowiecznej widowni w podzielonym rozbiorami kraju mogło brakować porywającego przekazu patriotycznego, znanego z innych jego oper. Nic dziwnego, że Paria zniknęła ze scen po swojej premierze w 1869, podczas gdy widzowie spoza Polski na próżno szukali w niej czarujących kolorytów słowiańskich, które były ukazane w takich arcydziełach jak Halka bądź Straszny dwór. Wydźwięk tej opery nigdy nie był jednakże tak kosmopolityczny jak w nowej inscenizacji Grahama Vicka (premiera 28 czerwca) wyprodukowanej przez Teatr Wielki w Poznaniu. Vick wyzwala opowieść z jej powierzchownej ckliwości - wielu widzów odbiera ją jako hybrydę pomiędzy Poławiaczami pereł i Aidą, jest ona oparta na tym samym źródle Casimira Delavigne’a, które wcześniej można było znaleźć w operowej formie w Il paria Donizettiego - i bierze pod lupę temat nietolerancji. W efekcie odbiorca nabiera jeszcze większego podziwu dla potęgi i uniwersalności tego dzieła.
Po wystawieniu Strasznego dworu przez Davida Pountneya w Warszawie w 2015, Vick jest jednym z dwóch zagranicznych reżyserów o międzynarodowej pozycji, który podjął się pracy nad operą Moniuszki i wykorzystał okazję, żeby podobnie jak wystawionej dwa lata temu w Parmie Stiffelio, nadać jej cechującą go immersyjność oraz element przemieszczania się widzów. Pierwszym pomysłem było wystawienie _Parii"_w dawnej synagodze, ale gdy nie udało się tego zrealizować, inscenizacja została przeniesiona do poznańskiej hali widowiskowo-sportowej Arena. Już w wąskim, klaustrofobicznym korytarzu prowadzącym do głównej sali, widzowie napotykali hordę statystów - wszyscy mieli na sobie oznaczenia identyfikujące ich jako wyrzutków - walących w zamknięte drzwi. Jak to Vick opisał w programie, widzieliśmy tu skutki "rodzinnego faszyzmu", dwóch ojców zagubionych w swoich dogmatach. Bohaterka, Neala, jest bramińską kapłanką i córką naczelnego bramińskiego kapłana, Akebara. Akt zaślubin Neali z Idamorem, wojownikiem, który obronił kraj przed wrogiem, nie dochodzi do skutku, kończąc się jego śmiercią, gdy okazuje się, że jest on potomkiem Dżaresa, pariasa dawnej niskiej kasty, który przybywa poszukując swojego najstarszego syna.
Wątek o podłożu religijnym został zaakcentowany kostiumami zaprojektowanymi przez Samala Blaka, które przeobraziły kobiecy zespół taneczny w grupę sióstr służących, natomiast męscy wyznawcy Akebara, wszyscy przyodziani we fluorescencyjne aureole, siedzieli w kręgu przypominającym inne operowe świątynie. Proroctwa Akebara były prezentowane światłami LED umieszczonymi na tablicy wyników Areny, a zdjęcia wodza były rozdawane kłębiącym się na sali widzom. W blasku jasnych świateł sunęła zgraja dźwigających broń zombi, a podłoga Areny była usiana warsztatami wykonanymi z pleksiglasu, w których aktorzy harowali w świetle reflektorów punktowych. Polska ma bardzo śmiałą tradycję teatralną i nawet jeśli widzowie nie doświadczyli jeszcze podobnej do tej produkcji, to wyjątkowo dobrze przyjmowali przekaz i metodę Vicka. Widownia, która się porusza niewątpliwie nie może w pełni doświadczyć muzyki w zupełnym skupieniu, jednakże partytura dostarczała własnych wskazówek - włączając w to długą, umieszczoną w nietypowym momencie uwerturę, która znajduje się między prologiem a pierwszym aktem i jest zarazem najbardziej rozpoznawalnym wątkiem muzycznym całej opery. Jej wspaniałe motywy mocno wybrzmiewały w tym obiekcie, w doskonałym wykonaniu orkiestry prowadzonej przez Gabriela Chmurę, który, na odległość, po mistrzowsku trzymał całość w ryzach. Przyjemna muzyka baletowa trzeciego aktu była emocjonująco poprowadzona przez choreografa Rona Howella w formie odseparowanych zespołów, umiejscowionych w różnych częściach sali, także wśród publiczności. Dzięki jej udziałowi cała przestrzeń wydawała się być zaaranżowaną sceną ślubną.
Paria nie jest może wybitną reprezentacją muzycznego geniuszu Moniuszki, jednakże sukces przedstawienia sprawił, że dzieło jawiło się wielkim. W tej lokalizacji, muzyczne niuanse mogły łatwo umknąć uwadze widzów, niemniej jednak już od pierwszej arii tenora, w wykonaniu Dominika Sutowicza, który nadał Idamorowi potężną i pełną dźwięku siłę, było jasne, że przenikliwość i subtelności były jak najbardziej możliwe do osiągnięcia. Monika Mych-Nowicka zagrała ujmująco i wzruszająco rolę Neali, a jej sopran jasno lśnił w takich fragmentach jak cavatina i romanza. Szymon Kobyliński zaprezentował mroczny, bas-barytonowy głos jako Akebar a Mikołaj Zalasiński swoim żarliwym wykonaniem przekazał cały patos Dżaresa. Gdy rok dwusetlecia Moniuszki zostanie już podsumowany, poznańska Paria, ze względu na swoją ideową doniosłość oraz wartości artystyczne, z pewnością będzie jednym z głównych wydarzeń godnych zapamiętania.