10 May 2019
Konkurs
Trwa 10. Międzynarodowy Konkurs Wokalny im. Stanisława Moniuszki. Jubileuszowy. W roku wielkiego jubileuszu Moniuszkowskiego. Mam takie – miłe, nie ukrywam – poczucie, że to spełnienie marzeń pani Marii Fołtyn.
W 2001 roku, jeszcze na studiach, zaczęłam moją pierwszą pracę – a właściwie wielką przygodę z muzyką i teatrem operowym: w Teatrze Wielkim, w biurze Konkursu Moniuszkowskiego. Miałam przyjemność i zaszczyt, i piszę to z całym przekonaniem i pewnością, utrwaloną z upływem tych osiemnastu lat, być asystentką pani Marii i działać jako jednoosobowe biuro prasowe (wspaniałym rzecznikiem prasowym konkursu była wówczas prof. Małgorzata Komorowska, a Dyrektorem wykonawczym – Stanisław Leszczyński!). Była pani Maria bez wątpienia osobą kontrowersyjną, budziła skrajne emocje, ale jedno jest pewne: z pasją, żelazną konsekwencją i nieodłączną szczyptą szaleństwa tworzyła coś, co – przekształcane, ewoluujące przez lata, doskonalone z duchem czasu – dziś jest bezdyskusyjnie największym i najważniejszym konkursem wokalnym w Polsce i zajmuje zasłużone miejsce w grupie znaczących wydarzeń tego typu w skali globalnej. Fakty tej edycji mówią same za siebie: niemal 380 zgłoszeń i pół setki państw, 80 młodych śpiewaków w Warszawie, Jury złożone z wybitnych artystów i decydentów czołowych scen i festiwali całego świata, streamingi, telewizja, studio i transmisje radiowe… Ja jednak nie o tym.
Pomyślałam sobie dziś, siedząc na przesłuchaniach drugiego etapu i z przyjemnym dreszczykiem emocji śledząc występy kolejnych uczestników, że cały urok tego rodzaju wydarzeń jest w ich atmosferze. W tej pewnego rodzaju wspólnocie, jaka wytwarza się pomiędzy widzami/słuchaczami, uczestnikami, Jurorami (którzy niby obok, ale przecież nie do końca), komentatorami oficjalnymi i nie, ekipą radiową, organizatorami, całym zespołem tzw. obsługi: technicznej, logistycznej, wolontariuszami… Te gorączkowe wymiany zdań w przerwach, zacięte dyskusje na temat własnych faworytów, nerwy, radości i rozczarowania, werdykty, po których wpada się w zachwyt lub łapie za głowę, selfiki (znak czasu!) z kim i czym się da… to świat, który – mówiąc potocznie, ale jakże trafnie – „wciąga”: na tych kilka dni znajdujemy się wszyscy jakby w magicznej bańce, oddzielającej nas od reszty świata niewidzialnym płaszczem i pozwalającej emocjonować się do woli, ale też, co naprawdę wyjątkowe: obserwować narodziny gwiazd. I nie są to – w przypadku tak ważnych konkursów – słowa przesadzone. Obserwujemy turniej wybitnie utalentowanych artystów u progu karier, a wiele z nich na stałe zagości niebawem na ważnych, być może najważniejszych, scenach i estradach.
Gdy konkurs się skończy, a magiczna bańka pryśnie, czas będzie nam pokazywał, jak faktycznie potoczą się losy tych, którzy zdobyli najwyższe laury – i tych, którym akurat tym razem mniej się powiodło. Ale to pieśń przyszłości. Teraz jest ten wyjątkowy moment, by przeżywać każdą kolejną chwilę. Kto może, niech przyjdzie na sobotnie finały. Kto nie może, niech włączy internet, radio lub telewizję. Następna taka szansa dopiero za trzy lata :)
Agnieszka Kłopocka